wtorek, 21 października 2014

Kandyzowany imbir w syropie


Witajcie! Dziś prezentuję Wam imbir kandyzowany, bez którego ja od 3 lat nie wyobrażam sobie sezonu jesienno-zimowego. Można wykorzystać go do piwa, grzanego wina, ciast, do deserów, herbaty, kawy lub jako najzwyklejsza słodko-ostra przekąska. Jest to świetny pomysł na prezent handmade, ale trzeba też uważać, bo nie każdemu odpowiada smak imbiru. Na przykład moja Mama nie może się do niego przekonać...na początku to się dziwiłam, ale gdy ostatnio wyrzuciła z łazienki peeling do rąk, bo stwierdziła, że to stary krem, który nie chce się rozsmarować, to już nic mnie dziwi :) :) :). Dobra, wracając do imbiru - możemy go przygotować w syropie albo na sucho, po uprzednim obtoczeniu w cukrze, a syrop wykorzystać do piwa, herbaty albo kawy. Osobiście wolę wersję w syropie, ale zawsze robię małe pudełko suchego i zjadam jak cukierki. Zdrowy i pyszny. Pomaga przetrawić weekendowe wiadomości pt. "Doszły mnie słuchy żeee ?!??!??" ;) ;) ;). Poważnie. Polecam bardzo!

Wg receptury David'a Lebovitz'a.


  • 150 g świeżego imbiru - u mnie były to 3 małe kłącza
  • 300 ml wody
  • 240 g cukru
  • szczypta soli
Imbir obrać, pokroić w plasterki 3-4 milimetrowe, zalać taką ilością wody, aby tylko pokrywała imbir i gotować 10-15 min od zagotowania. Czynność powtórzyć. Chodzi tu o to, aby odrobinę pozbyć się agresywnego, palącego smaku imbiru. Odcedzić.
Do garnka z grubym dnem wsypać cukier, odrobinę soli, dodać odcedzony imbir, zalać 300 ml wody i gotować na wolnym ogniu do momentu, aż cukier uzyska dosyć gęstą konsystencję. Wg receptury Lebovitza powinno się gotować do uzyskania temperatury 160 st.C. Za pierwszym razem korzystałam z termometra, a potem  robiłam na tzw. "czuja". Raz zrobicie i potem będziecie wiedzieć :). Orientacyjnie trwa to około godziny. Zbyt długo też nie można gotować, ponieważ potem w słoiku syrop zbyt szybko  nam skrystalizuje*. Po uzyskaniu odpowiedniej konsystencji należy cały imbir przełożyć do słoiczka razem z syropem, albo część imbiru nieco odcedzić i obtoczyć z cukrze i wtedy uzyskamy suchy imbir kandyzowany.  

*Podobno, aby zapobiec krystalizacji należy dodać glukozę do cukru.








L.P



sobota, 11 października 2014

Zawijana drożdżówka z cynamonem i jabłkiem


Chyba przyznacie, że w tym roku październik nas rozpieszcza. Mnóstwo słońca, dosyć wysokie temperatury, ale czuć w powietrzu już jesień. Październikowe wieczory to dobra książka (film), ciepły koc, gorąca herbata z imbirem i słodka drożdżówka - na przykład taka, jaką dziś Wam prezentuję :) Puszyste, miękkie ciasto drożdżowe, a  w nim wszędzie cynamon i jabłka. Można odrywać bułeczki lub kroić na kromki, no zupełny odlot :). To była kwestia drożdżówki. Imbir w przyszłym wpisie. Czas na kwestię lektury.  Odkąd skończył się sezon moich ulubionych "Zabójczych umysłów" pomyślałam, że wypożyczę  jakąś książkę. Pani w bibliotece z wyraźnie rysującymi się pąsami na policzkach poleciła słynne "50 twarzy Greya". Dziś skończyłam czytać i mam dosyć mieszane odczucia. Trzeba przyznać, że zbyt wysokich lotów książka to to nie jest. Sama idea ok, ale sposób przekazu, język którym została napisana już niekoniecznie. Albo mam do niej za mało lat, albo za dużo :) Któraś opcja na pewno, bo zupełnie nie rozumiem dlaczego pozycja została okrzyknięta jakimś ekstra erotykiem... dla mnie to jest dramat psychologiczny, a  mocne, bardzo szczegółowo opisane sceny erotyczne to tylko tło (hmm, sporo tego tła.. :P). Autorka stworzyła bardzo ciekawy portret psychologiczny Greya - mężczyzny, który grywa na fortepianie utwory Bacha, a w sypialni lubi bdsm. To historia nie tylko miłosna, ale także o tym, jak dzieciństwo może wpłynąć na życie i preferencje w życiu dorosłym. Więcej nie zdradzam! Do kina na pewno pójdę, nawet z samej ciekawości jak treść TAKIEJ książki przemycić w filmie. Wczoraj obejrzałam trailer - aktor w ogóle nie pasuje,  zbyt mało wyrafinowania ma w sobie, nie wiem, czy to tylko moje odczucie? Kolejną część  też chyba przeczytam, bo jestem ciekawa losów Any i Greya. Lektura lekka w czytaniu, dosyć ciekawa, więc polecić mogę. Czy Panom też? Heh, pewnie....  mogliby się sporo nauczyć :P

Ciasto:
  • 500 g mąki pszennej
  • 2 jajka
  • 25 g drożdży
  • 2,5 łyżki cukru
  • 1 łyżka cukru waniliowego
  • 60 g masła
  • 260 ml mleka
Nadzienie:
  • 125 g masła
  • 160 g cukru
  • 2 łyżki cynamonu
  • 1 jabłko
Drożdże rozetrzeć z cukrem, pozostawić na 5 min, aby upłynniły się, wlać pół szklanki ciepłego mleka, dodać łyżkę mąki, wymieszać i odczekać, aż zaczyn podwoi swoją objętość. Jajka roztrzepać z cukrem, masło rozpuścić, a pozostałe mleko podgrzać. Kiedy zaczyn urośnie wlać go mąki, dodać jajka z cukrem i wyrobić gładkie, jednolite ciasto. Troooochę to potrwa, ale obiecuję, że się opłaci :) Na koniec wyrabiania wlać ciepłe masło i znów wyrobić łyżką. Gdy będzie już odstawało od ścianek naczynia wierzch przyprószyć delikatnie mąke, przykryć ściereczką i odstawić, do momentu aż podwójnie urośnie. W tym czasie należy przygotować nadzienie. 
W garnku roztopić masło z cukrem, dodać cynamon oraz obrane i pokrojone w kostkę jabłko. Pozostawić do ostudzenia. Nadzienie nie może być gorące w czasie nakładania na ciasto, ale wskazane, aby było ciepłe.
Gdy ciasto drożdżowe będzie już gotowe należy je rozwałkować na  kształt prostokąta, rozsmarować ciepłe nadzienie cynamonowo-jabłkowe, pozostawiając po 1 cm wolnego od brzegów, zwinąć jak w roladę wzdłuż dłuższego brzegu a następnie pokroić w plastry.  Szerokość plastra to wysokość naszej całej drożdżówki. Ja zrobiłam 6 plastrów. W tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia ułożyć plastry stroną nadzienia do góry. Pozostawić na 30-45 min do wyrośnięcia, włożyć do piekarnika nagrzanego do 190 st. C i piec około 40 min. 




 L.P

piątek, 10 października 2014

Ptysie z bitą śmietaną


Któż z nas nie pamięta ich z dzieciństwa??? Na komuniach, weselach kiedyś  to była smakowa mega bajera. Pamiętam, że robili z tego jakieś łabędzie i  inne ptaki :) Mimo i tak zbyt bujnej wyobraźni ograniczyłam się tylko do zwykłych ptysiów. Łabędzie niestety nie dla mnie :) Te prezentowane na fotografiach były przygotowywane na wrześniowe urodziny znajomej panny A. i tak minął już ponad rok, a wpisu nie było. Dziś, robiąc porządki na laptopie natknęłam się na zdjęcia i nie mogłam sobie darować publikacji :)

Proporcje na około 21 ciastek:

 Ciasto:
  • 125 g masła
  • 1 szklanka wody
  • 1 szklanka mąki pszennej
  • 4 jajka
Nadzienie:
  • 500 ml śmietanki 30%
  • 3 łyżki amaretto
  • 3-4 łyżki cukru pudru
 Wodę zagotować z masłem. Wsypać mąkę i wyrabiać aż ciasto będzie jednolite i będzie odstawać od ścianek naczynia. Ostudzić-to ważne! Następnie kolejno dodawać jajka, po każdym dokładnie miksować. Masa będzie dosyć ciężka. Teraz kwestia kształtu...Można szprycować - dla mnie niestety to zbyt dużo pieszczot :) chociaż uważam, że moje wcale źle nie wyglądają - są efektem raczej średnio kontrolowanego nawrzucania ciasta- starałam się, aby masy było w miarę po równo. Jeżeli komuś ułatwi zrobienie takich ptysiów, to mogę dodać, że nakładając łyżką formowałam coś na wzór stożków - takich kilka warstw, z tym że podstawę robiłam zawsze o mniejszej średnicy - wtedy zdecydowanie miały lepszy kształt i ładniej się formowały w trakcie pieczenia. Z podanej porcji wychodzi około 21 ptysiów wielkości jak na zdjęciu. Należy pamiętać, aby nakładając ciasto robić duże odstępy, ponieważ ciastka bardzo rosną. Piec 20 min w piekarniku nagrzanym do 190 st.C  (można stopniowo zmniejszyć temperaturę do 180 st.C, aby nie okazały się surowe w środku). Ostudzić.
Śmietankę ubić z amaretto, następnie pod koniec dodać cukier. 
Każde ciastko przekroić na pół i przełożyć bitą śmietaną.






L.P